Podsumowanie roku 2012


Musimy się przyznać: nie mamy zbyt dużego zaufania do całorocznych podsumowań. Próba stworzenia jednego zestawienia, które byłoby wypadkową gustów i zainteresowań członków zespołu, niemal zawsze spotka się z falą protestów w rodzaju "dlaczego uwzględniliście X, a nie uwzględniliście Y?". Dlatego też proponujemy Wam zbiór indywidualnych, subiektywnych podsumowań, w skład których wchodzą:
1. Trzy najciekawsze zjawiska kultury w minionym roku.
2. Trzy największe rozczarowania.
3. Indywidualne odkrycie dokonane w minionym roku, jednak pochodzące z lat wcześniejszych.
Zachęcamy do dzielenia się swoimi inspiracjami i wykopaliskami, a tymczasem życzymy miłej lektury!


Plusy

1. "Włoskie szpilki" Magdaleny Tulli – jeżeli nie najważniejsza książka roku (wydana pod koniec 2011), to na pewno w pierwszej trójce. Proza delikatna i porażająca jednocześnie.

2. Cała „Seria Amerykańska” Wydawnictwa Czarne, w której ukazały się "Poniedziałkowe dzieci" Patti Smith i "Listy" Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca – obie o tym, jak ważną częścią życia jest przyjaźń, a przyjaźni – wzajemne inspiracje. Dzięki „Serii Amerykańskiej” Czarnego, serii „Nowy Kanon” W.A.B. i Biuru Literackiemu już nikt nas nie będzie straszył Ameryką. A dodatkowo apetyt na Amerykę wzmagają naprawdę dobre seriale: genialny destylat Ameryki lat 60. "Mad Men" (w 2012 sezon piąty) i absolutnie szczere i codzienne w swych absurdach "Girls" Leny Dunham.

3. Dobrych i ważnych filmów było dość dużo – jednak "Pokłosie", mimo że zamieszanie wokół było marketingowym zabiegiem okołopremierowym, to i tak za ten film powinniśmy być wdzięczni – podkreślając jednocześnie granicę między tym, co etyczne, a tym, co estetyczne. Dla mnie to film o tym, dlaczego to normalne, że inny człowiek mnie obchodzi (i wcale nie trzeba się wspomagać Levinasem). (Zobacz także: M. Major "Pokłosie obławy")


Minusy

1. Największym rozczarowaniem (mam nieodparte wrażenie, że to poczucie jest dość powszechne) jest jednak długo oczekiwana nowa Masłowska. "Kochanie, zabiłam nasze koty" Doroty Masłowskiej jako zupełnie spóźniona diagnoza strywializowanych zaburzeń, z językiem jednak nie aż tak dobrym, chociaż „robienie komuś dnia” na stałe wejdzie do slangu. (Zobacz także: O. Szmidt, M. Witkowski - Dwugłos: "Kochanie, zabiłam nasze koty")

2. Mam też poczucie, że nie spełniliśmy obowiązku należycie w roku, który zdecydowanie powinien być rokiem Schulza. Po Wydarzeniach Schulzowskich 2012 pozostaje wielki niedosyt. Festiwale, wystawy, publikacje nie miały dla mnie tego powabu nowości i nie czerpały z wielkiego rezerwuaru wyobraźni.

3. Kolejna rzecz, która mnie rozczarowała, to wskrzeszanie przedwojennych polskich czasopism literackich – casus „Wiadomości Literackich” i „Chimery”. Idea może szczytna i ciekawa, ale jej realizacja pozostaje w kręgach absurdu. Nie trzeba uważnej lektury, aby dostrzec, że zarówno poziom literacki, jak i dobór tematyki poszczególnych artykułów (niestety większości) pozostawia wiele do życzenia dla jednych, woła o pomstę do nieba dla drugich, a u jeszcze innych wywołuje lekki ironiczny uśmiech. To jednak może rozczarować.


Odkrycia

Odkrycia zdarzają się coraz rzadziej, niestety. Największym odkryciem 2012 roku, które zaważyło na tym, że ramy tego roku nie były tylko i wyłącznie literackie, jest fotografia: fotografia zamiast literatury, obrazy zamiast słów, wystawy fotografii zamiast spektakli. Wydanie polskiego przekładu pierwszego tomu dzienników Susan Sontag skłoniło, by wrócić do jej wcześniejszych esejów, również do "O fotografii" ("On Photography", 1973; polskie wydanie Karakter, 2009) – idealny sposób, żeby sobie przypomnieć, że fotografie, które same nie są w stanie niczego wyjaśnić, stanowią niewyczerpalne źródło zachęty do dedukowania, spekulacji i fantazjowania. Co potwierdzają chociażby dwie świetne wystawy minionego roku: "Aleksander Rodczenko. Rewolucja w fotografii" (Muzeum Narodowe, Kraków) i "The Birth Of Photography" (Museum Of Fine Arts, Budapest). (Zobacz także: "Widok własnego cierpienia")

Plusy

1. It's a faggot time, bitches: So-called-Queer-Rap (vide Zebra Katz, Le1f, Mykki Blanco, Cakes da Killa) wchodzi w mainstream, ASAP Rocky i Jay-Z mówią głośno, że bycie gejem jest OK, a bożyszcze nastolatek Franek Ocean w coming outcie roku opowiada całemu światu szczenięcą historię miłosną z chłopcem w tle, przy okazji nagrywając jedną z najlepszych płyt 2012. (Enfant terrible indie rapu Taylor, the Creator, tweetuje słowa otuchy – wzruszenie roku).

2. Szeroko się rozlewająca dyskusja o otwartych zasobach w kulturze, m.in. na prawokultury.pl, bo dzięki niej każdy wie, że panowie Hirek Wrona i Zbigniew Hołdys trochę gadają bzdury, strasząc dzieci piekłem za rzekome okradanie artystów, a powtórzmy: legalnie można pobierać już rozpowszechnioną muzykę, książki i filmy z internetu, a także z każdego innego źródła.

3. "Girls" – za najbardziej bezkompromisowy i autorski telewizyjny debiut roku. Plus autopromocyjny link do tekstu o nim.


Minusy

1. "Homeland", czyli spadek z wysokiego C, świetna pierwsza seria, Claire Danes, statuetki Emmy i tłumy przed komputerami, najgorszy drugi sezon w dziejach. Modelowy przykład ograniczeń scenariuszowych płynących z gatunku politycznego thrillera z zacięciem terrorystycznym. (Zobacz także: T. Szypułka - Odkrywając "Homeland")

2. „Przekrój” Krytyki Politycznej. Gdy twój ulubiony tygodnik z intelektualnego, pełnego humoru i dystansu przeistacza się w "Trybunę Robotników", wiedz, że to będzie katastrofa roku. Jak powiedział nam dr Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego: Zero poczucia humoru, dystansu, tylko nadęta lewicowość. Czekać tylko, aż swoją kolumnę dostanie Rancière albo Agamben.

3. Bluzy Miss Gugu & Miss Go w realu. Dizajnerzy tej firmy rozpracowali sposób na zarobienie fortuny na hipsterskiej modzie – każdy fetysz (koty, żelki, skittlesy) możesz nosić na tułowiu. Wydałabym ostatnie grosze na misie Harribo (45€), gdyby nie okazało się, że to nylonowe symulakrum.


Odkrycia

Nowy Orlean – to musi być najpiękniejsze miasto na świecie, gdzie tradycyjny jazz oczami twórcy "The Wire" Davida Simona w serialu HBO "Treme" spotyka południowy Bounce. Oglądajcie, słuchajcie, keep those asses busy. (Zobacz także: E. Dłużewska "All in the game")

Plusy

1. Działania ACTAwistów: Zdecydowanie najważniejsze wydarzenie dotyczące kultury w minionym roku. Tysiące ludzi na ulicach w mniej lub bardziej świadomy sposób stanęło w obronie swojego prawa do wolnego tworzenia i korzystania z kultury, rozpoczynając debatę publiczną na temat obecnego stanu prawa autorskiego, wolności w sieci i interesu publicznego. Przy okazji pokolenie młodych Polaków po raz pierwszy realnie wpłynęło na rzeczywistość, zatrzymując ACTA nie tylko w polskim, ale także w europejskim parlamencie.

2. Serial "The Killing" – sezon drugi (i ostatni): Kilka lat temu zakończył się w telewizji mroczny okres dominacji reality shows, po którym nastała złota era seriali. Przywykliśmy do naprawdę mocnych produkcji, które dostarczają rozrywki w szekspirowskim duchu – bawią, ekscytują i zadają tak zwane „ważne pytania”. Wyróżniam zakończony w 2012 roku "The Killing" – amerykański serial kryminalny oparty na duńskim pierwowzorze – bo przełamał obecną tendencję do zarzynania świetnych fabuł zbyt dużą ilością odcinków. "The Killing" to tylko dwa sezony, jedno śledztwo i prawdziwy powiew świeżości w serialowym świecie.

3. Trasa koncertowa Bena Caplana: Wydarzenie prawdopodobnie bez większego wpływu na światowy rynek muzyczny, ale dla mnie nie do pominięcia. Gigantyczny głos, świetne kompozycje i charyzma sprawiły, że kameralne koncerty Kanadyjczyka były dla mnie najciekawszym muzycznym doświadczeniem w 2012 roku.


Minusy

1. Media na temat „Madzi z Sosnowca”: Po raz kolejny polskie media w bolesny sposób przypomniały o swoim poziomie. Historia nadająca się na piętnastosekundowego newsa przez kilka tygodni zapychała czas antenowy, strony gazet oraz portale internetowe, stając się popkulturowym fenomenem i skutecznie „tabloidyzując” naród. (Zobacz także: M. Lawera - Jak matka Madzi stała się ikoną popkultury)

2. "Prometeusz": Ciężko uwierzyć, że nazwisko jednego reżysera łączy "Obcego", "Łowcę Androidów" i "Prometeusza". Imponująca scenografia, niezła rola Michaela Fassbendera i nawiązania do starego "Aliena" nie były w stanie przemienić zlepka trójwymiarowych scen w film. Został dziurawy scenariusz, w którym postacie z papier-mâché podejmują serię absurdalnych działań.

3. Koncert The XX na zakończenie Open’era: występ brytyjskiego tria był tak nudny i anemiczny, że aż ciężko cokolwiek na jego temat powiedzieć. Tym bardziej szkoda, że stanowił finał festiwalu, kładąc się cieniem na świetnych występach Mumford & Sons, Bon Ivera, niezawodnej Björk i wielu innych muzyków.


Odkrycia

„25. godzina” Spike’a Lee. Niepozorny film sprzed dziesięciu lat, który mimo swojej prostoty wyniósł mnie na zupełnie nowy poziom współczucia. Siłą tego filmu jest chyba jego tempo, melodia dialogów oraz dekadencki klimat z proroctwem kryzysu i amerykańską traumą 11 września w tle. Plus poetycki monolog Edwarda Nortona, słusznie nazwany na Youtube „najwiekszą deklaracją miłosci do Nowego Jorku w historii kinematografii”.

Plusy

1. Muzyczny debiut Braci Figo Fagot. To niezwykłe, jak długo kultura popularna musiała dojrzewać, by dopuścić do mainstreamu taki twór. Oto genialna mieszanka pretensjonalnych tekstów rodem z płyt El Dupy, z lekkim jak pióro Grzegorza Wasowskiego pastiszem ? la T-raperzy znad Wisły. Czesław jest tu tylko na doczepkę. I gdzie z buciorami, czereśniaki z zespołu Weekend?! (Zobacz także: T. Froszak, M. Mus Dwugłos: Bracia Figo Fagot)

2. Iggy Pop na OFF Festivalu. Zdecydowanie pozamiatał po watasze wyjących quasi-nordyckich gwiazdek w krasnoludkowych czapkach naciągniętych na twarz. To był najlepszy rock’n’rollowy popis tego lata. Hipsterstwo na chwilę zamarło. Żeby nie było – Metronomy też dało kapitalny występ (w ramach swojej konwencji).

3. Powstanie serwisu popmoderna.pl. Gratuluję Twórcom i wszystkim tym, którzy tu piszą i jeszcze im się chce. To napawa nadzieją na lepsze jutro. ;)


Minusy

1. Koncert Marii Peszek w Krakowie. Nie będę czepiał się samego wykonania, bo Maria trzymała poziom. Żenująca była natomiast znaczna część towarzystwa, które przybyło na występ artystki. To już nie „krakówek”, nie „warszawka”, to coś znacznie bardziej pretensjonalnego. Przerażają mnie ludzie, którzy ze świętym oburzeniem przepędzają bawiących się pod sceną, by móc nieruchomo stać i pstrykać setki nieudanych zdjęć reprezentującymi ich osobowość smartfonami… (Zobacz także: T. Froszak Jezus skreślony. Nowa płyta Marii Peszek, A. Świerk Maria Anarchia Peszek)

2. Wyrzucenie Wojewódzkiego i Figurskiego z radia i zakończenie ich audycji. Poziom hipokryzji w Polsce sięga zenitu. Nie bronię ich rynsztokowego poczucia humoru, ale wolności do jego wyrażania! Inna sprawa, że Ukrainki muszą czuć się wyjątkowo niedowartościowane, skoro dotknął je tak mierny dowcip z audycji śniadaniowej. Odcinam się od tego.

3. Wypada dorzucić jakieś dzieło filmowe… Ale wszystko przeciętne. Wyczekiwana "Miłość" Hanekego – przeciętna; nowy Bond – okrzyknięty arcydziełem, nie za wiele wystaje ponad poziom; dobrze, że nie widziałem "Hobbita"… Największą wydmuszką, jak dla mnie, okazał się "Prometeusz" Ridleya Scotta. Nie przebije żałośnie nudnego "Drive" sprzed roku, ale na tamten film nikt nie czekał. Miejmy nadzieję, że jak Ridley to przeczyta, to nie podzieli losu swojego brata. ;)


Odkrycia

Kiedy jako nieopierzony studencina pierwszego roku oglądałem z wypiekami na twarzy "Salo, czyli 120 dni Sodomy", mojego na ów czas ulubionego reżysera – Pasoliniego, wzbierał we mnie niepokój połączony z obrzydzeniem. Aż wreszcie, jako stary człowiek, sięgnąłem po pierwowzór literacki de Sade’a – "Sto dwadzieścia dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu". Toż to nieporównanie lepsza lektura! Wynika to pewnie z tego, że interpretacja zagorzałego komunisty Pasoliniego inaczej rozkłada akcenty wobec książkowego oryginału. Mimo wyjątkowo brutalnych i sprośnych opisów, tekst przyswaja się lekko i z uśmiechem na twarzy. Rozkosz czytania dodatkowo podsyca kunszt autorów polskiego przekładu: Bogdana Banasiaka i Krzysztofa Matuszewskiego, którzy musieli zderzyć się z drętwotą naszego języka w odniesieniu do sfery płciowej. Perełka, aczkolwiek nie dla wrażliwców spod znaku wyjców quasi-nordyckich.

Plusy

1. Trudno powiedzieć, co było w 2012 roku najlepsze (wiele rzeczy wspominam bardzo pozytywnie), ale zacznę od "Skyfall. Trochę ze względu na zalety, które odmieniano już na wszystkie sposoby: że to efektowne rozwinięcie Bondowej historii, nowe otwarcie, powrót do rdzenia, który wszyscy kochają itd. Ale przyznam, że mało interesują mnie genealogie mitu 007 i wciąż pamiętam "Skyfall" głównie jako imponującą całość, mocne i elektryzujące przeżycie, nabierające estetycznego charakteru – tutaj Bond mnie zaskoczył. (Zobacz także: B. Racięski - Bond wychodzi z cienia)

2. Mój drugi typ należy do literatury. Już "Chochoły: Wita Szostaka bardzo przypadły mi do gustu, a wydana w zeszłym roku "Fuga" jest chyba jeszcze lepsza. Jak na zakończenie trylogii, niewiele w niej opowiedziano do końca. Lektura "Fugi" wciąga, ale dając nieco perwersyjną przyjemność, bo przy okazji sprawdza, ile fikcji może przyswoić czytelnik. (Zobacz także: M. Koza - Nazywać od nowa)

3. I jeszcze bardzo miłe doświadczenie na zakończenie roku: "Moonrise Kingdom" Wesa Andersona. Film trochę absurdalny, trochę nostalgiczny, a przy tym bardzo ładny. Między nami zdecydowanie zaiskrzyło.


Minusy

1. Najgorsze w 2012 roku były mistrzostwa Euro. Mogły pozostać sportowo-komercyjnym wydarzeniem, podczas którego wielu kibiców świetnie się bawiło, ale niestety na każdym kroku towarzyszyła im aura narodowo-dziejowego wydarzenia, oczywiście słabnąca wraz z kolejnymi porażkami. Mogło być więcej ironii w rodzaju "Koko Euro Spoko", a tu najpierw presja nadziei, później presja smutku i klęski. Cóż, nie płakałem po Smudzie. (Zobacz także: M. Koza - Koko Euro Spoko, czyli folklor kosztem wsi)

2. Kolejny zawód to kobieta, o której chciałbym zapomnieć, czyli Lana Del Rey. Na początku dałem się porwać "Born To Die", ale po "Paradise" i reklamach H&M wiedziałem, że czas się zbierać. Taka popkulturowa nauczka.

3. Chyba rzeczywiście nie miałem szczęścia do kobiet, bo zaufałem też Dorocie Masłowskiej. Udowodniła, że nadal potrafi pisać jak kiedyś, ale na rozwój jakby zabrakło już miejsca. "Kochanie, zabiłam nasze koty" okazało się wtórne, rozwlekłe (przy stosunkowo niewielkiej objętości) i prawie o niczym. Niestety Masłowska mniej opowiedziała w książce niż w licznych wywiadach. (Zobacz także: O. Szmidt, M. Witkowski - Dwugłos: Kochanie, zabiłam nasze koty)


Odkrycia

Skoro można robić bezwstydne wyznania, to przyznam, że dopiero w zeszłym roku sięgnąłem po "Tramwaj zwany pożądaniem". Marlon Brando, nerwicowy nastrój, dziwaczny splot emocji, brutalności i erotyki – wszystko to zostało na długo, właściwie wciąż działa.

Plusy

1. 2012 był łaskawy dla amerykańskiej telewizji i jej wyznawców. Lena Dunham dała nam "Girls" i dziękujmy jej za przypomnienie, że powyżej rozmiaru 38 też toczy się życie. Carrie Bradshaw shame on you, Hannah Horvath nową czernią HBO! Dziewczyny wracają 13 stycznia, czekamy! (Zobacz także: E. Drygalska Panie i dziewczyny)

2. Żeby Cumberbatch nie był tak przekonany o swojej niezachwianej „sherlockowatości”, powiedzmy, że Idris Elba zetrze mu uśmieszek z ust, gdy tylko wróci "Luther". Bez "Luthera" 2012 był jeszcze smutniejszy i bardziej ponury niż z "Lutherem", ale Idris Elba nie zniknął, był obecny na dużym ekranie ("Prometeusz"), wywołał dyskusję o losach Bonda i nosił koszulkę z cytatami z Oscara Wilde’a. Elba to najlepsze, co mogło się przytrafić Brytyjczykom (i reszcie świata) w 2012, więc jedzmy go łyżkami!

3. 2012 był dobry dla geeków i nerdów, zwłaszcza fanów "Dextera" i "Breaking Bad". Dexter w kryzysowym siódmym sezonie dał nam taki finał, że szczęki ciągle zbieramy z podłogi. Nie wiem, czy to ja, słońce Miami, czy coś w powietrzu, ale odcinek był tak kapitalny, że tylko powrót Jamesa Doakesa z zaświatów mógłby wywołać większy popłoch wśród widzów. A Walter White, wiadomo, jak zwykle dzieli i rządzi…


Minusy

1. "Gej w wielkim mieście" (wydany w 2011, ale do szerokiej dystrybucji na dobre trafił w 2012) Mikołaja Milcke dowodzi, że nie każdy autor poczytnego bloga może z powodzeniem zadebiutować jako literat. Nie wszystkie pamiętniki należy publikować, nie wszystkie wiersze wyciągać z szuflady. To jeden z najgorszych ubiegłorocznych debiutów, zaraz obok "Mięsa" Dymińskiej. Narrator (łatwy do pomylenia z autorem) to supermiły chłopak, ale anegdoty z życia studenta polonistyki bawią tylko studentów polonistyki (coś o tym wiem). Nie każdy może być drugim Witkowskim, nawet samemu Witkowskiemu ta sztuka już nie wychodzi.

2. W Polsce ukazała się książka "Nim nadejdzie mróz" Mankella, który za cel postawił sobie, żeby czytelnik znienawidził Kurta Wallandera. Mankellowi, który nie znosi swojego bohatera, prawie się to udało. Bardziej od niechęci autora do Kurta boli jednak, że ta książka nie jest tak dobra jak poprzednie. Mankell, mistrz gatunku, papież szwedzkiego kryminału, tym razem nieco rozczarował. Ale cieszmy się tym, co mamy, bo każdy ochłap od Mankella jest więcej wart niż wszystkie polskie kryminały ostatniego roku razem wzięte. (Zobacz także: M. Major - Henning Mankell na króla Szwecji!)

3. Najgorsze, co przytrafiło się polskiej kulturze w 2012, to bez wątpienia literatura celebrycka, która rozpanoszyła się w księgarniach i nigdzie się nie wybiera. W 2012 ukazało się kilka wybitnie kuriozalnych tytułów, przy których "Sexy mama. Bo jesteś kobietą!" Katarzyny Cichopek to rzetelny raport na temat stanu polskiego macierzyństwa. Jedną z nich jest niewątpliwie książka Izy Bartosz "Wybaczcie mi", prezentująca losy Katarzyny Waśniewskiej – początkującej celebrytki, domniemanej morderczyni swojej córki. Druga, "Spowiedź heretyka", to rozmowa z Nergalem, kolejnym aspirującym celebrytą, wyrafinowanym intelektualistą flirtującym z mrocznymi siłami. Nie rozumiesz jego wizerunku, znaczy że jesteś różową landrynką z silikonowym mózgiem.


Odkrycia

Troy i Abed o poranku! – programy telewizyjne to nie tylko efekt finalny, oglądany przez widzów na ekranie telewizora. Czasem program telewizyjny to po prostu… stan umysłu. Troy i Abed (bohaterowie "Community"), jeden z najlepszych duetów telewizyjnych ostatniej dekady, dowodzą, że sitcom amerykański to nie zawsze najgorsze zło tego świata. "Community" – dużo zabawy konwencją telewizyjną, a przede wszystkim serial o serialu w ramach serialu.

Plusy

1. Zacznę od projektu poety Szczepana Kopyta oraz muzyka Piotra Kowalskiego – "Buch". Co prawda, tomik i płyta zostały wydane w roku 2011, jednak teledysk do utworu Tag, seria koncertów oraz medialna obecność artystów to melodia roku ubiegłego. Duet Kopyt/Kowalski swoim wieloaspektowym, multimedialnym projektem udowodnił, że poezja wciąż może dotrzymywać kroku współczesnemu młodzieniaszkowi i bez straty jakościowej funkcjonować w rzeczywistości nowych mediów.

2. Brodka – za tegoroczną EPkę "Lax", którą pokazała, że można jeszcze lepiej i „światowiej”. Popularność wydawnictwa napawa zaś optymizmem, że polski słuchacz jest gotowy na rodzimą Róisín Murphy.

3. Fenomenalne bioderka „samotnego chłopca”, powstałe co prawda pod koniec 2011 roku, ale co zrobić, że odkryte i pokochane dopiero kilka miesięcy później. Zresztą, jak cała płyta "El Camino".


Minusy

1. Gdy Marcin Świetlicki odmówił występu na OFF Festivalu, powiedziałam sobie – oto artysta z (owszem, dyskusyjnymi, ale jednak) ideałami! Gdy postanowił zagrać na Open'erze…, nie miałam już nic do powiedzenia.

2. Wydumane "W ciemności", które nie wprowadziło nic nowego do polskiej kinematografii, zaś w porównaniu z późniejszym Pokłosiem raczej utrwaliło, niż zadało kłam stereotypom. (Zobacz także: M. Major - Pokłosie obławy)

3. Nieco przewrotnie, bo rzecz dotyczy Festiwalu Conrada, któremu należą się przede wszystkim pochwały. Wraz ze wzrostem jego popularności pojawiły się jednak problemy logistyczne – kameralne wnętrza Pałacu pod Baranami nie są w stanie pomieścić coraz liczniejszej publiki. Spotkanie z Masłowską zamienione w słuchowisko czy niedająca nadziei kolejka na Baumana, sięgająca wieży Ratuszowej krakowskiego Rynku – to się wydarzyć nie powinno! (M. Koza - Wywiad z prof. Michałem Pawłem Markowskim)


Odkrycia

Hydrozagadka/Chrome Hoof
Ostatni dzień OFF Festivalu, koncert finałowy już przebrzmiał, leje deszcz, jest zimno. Na Scenie Leśnej nieznany mi zespół ma grać do znanego mi jedynie ze słyszenia filmu. Takiej dawki energii nie dał mi żaden festiwalowy koncert, zaś Hydrozagadka z napisami końcowymi zagranymi przez Igę Cembrzyńską oraz wątkiem kapeluszowym od chwili obejrzenia stała się bodaj najczęściej polecanym przeze mnie w towarzyskich rozmowach filmem!

Plusy

1. Rozwój crowdfundingu – tzw. finansowanie społecznościowe to nowy sposób pozyskiwania środków na realizację projektów kultury, sztuki, nauki i techniki. To dzięki naszym drobnym i jednorazowym wpłatom twórcy są zdolni wydać książkę, film, album muzyczny, grę czy sfinansować produkcję prototypu, niejednokrotnie odwdzięczając się swoistymi nagrodami. Od 2009 do 2012 roku tylko na jednej platformie crowdfundingowej Kickstarter sfinansowaliśmy 30 tysięcy kreatywnych projektów na kwotę ponad 350 milionów dolarów. Brawo, odbiorcy. Dalekosiężne skutki tego rodzaju finansowania – czy to ekonomiczne, czy kulturowe – nie są jeszcze znane.

2. Rozwój samoświadomości internetu – internet stale ewoluuje, rozwijając swoją samoświadomość jako nie tyle medium, co rzeczywistość. 2012 rok to szereg niekiedy dyskusyjnych, acz zawsze ciekawych akcji, by wspomnieć ufundowanie przez polskich internautów wakacji dla Grażyny Żarko czy pomoc dla animatora Reksia, Mariana Wantoły, sfinansowaną na kwotę ponad 31 tysięcy dolarów! 2012 rok to także sukces demokratycznego zrywu wynikłego wokół dokumentu ACTA, będącego symbolicznym poświadczeniem istnienia pewnej dość płynnej wspólnotowości. Psycholodzy badający pokoleniowość zacierają ręce.

3. Gra "The Walking Dead" – popularny i dobrze zarabiający, choć niezbyt logiczny i nader nieskomplikowany serial mainstreamowy o apokalipsie zombie doczekał się prawdziwej perełki. Gra "The Walking Dead" to opowieść o czarnoskórym skazańcu, który roztacza opiekę nad samotną, małą dziewczynką. Szybko okazuje się, że to nie zombie są tym, co elektryzuje, lecz świetnie zaprojektowane i pogłębione charaktery postaci, różnie reagujący na nasze postępowanie. Mocny, psychologiczny dramat i prawdopodobnie najlepsza fabuła roku 2012.


Minusy

1. "Prometeusz" i "Hobbit" – Ridley Scott po przeżyciu religijnego oświecenia, tych, którzy czekali na kontynuację uniwersum Obcego, poczęstował nie do końca zrozumiałą i nielogiczną wydmuszką. Film był na tyle skomplikowany, że wśród krążących po sieci interpretacji nawet ta z Jezusem Chrystusem wydawała się w porządku… Tymczasem Peter Jackson trzystustronicową książkę podzielił na trzy prawie trzygodzinne filmy. Pierwszy z nich został nakręcony pod wpływem twórczości Walta Disneya.

2. Studio BioWare ugina się pod wpływem krytyki – i zmienia zakończenie dzieła. To bezprecedensowy moment dla ludologów, bo dyskusja wokół "Mass Effect 3" ponowiła pytania o status gier wideo. Ugięcie się pod wpływem krytyki – najczęściej firmowanej zwykłym hejterstwem – każe zadać pytania: do kogo należy zatem gra wideo? I czy developer tworzy, czy po prostu produkuje pod gusta klientów? (Zobacz także: M. Pawlikowski - Życie na miarę gameplaya, M. Szuba - Mass Effect – końcowy akord)

3. Koniec „Dekady Literackiej” – krakowskie pismo krytycznoliterackie o dwudziestoletniej tradycji znika ze sklepowych półek, a redakcja nie dostaje praw do tytułu. W kuluarach smętnie wskazuje się palcem winnego wydawcę. Dotychczasowy skład pisma wychodzi z nową, zrealizowaną już inicjatywą „Nowej Dekady Krakowskiej”. Umarł król, niech żyje król.


Odkrycia

"The Wire" – którego obejrzenie zmusiło mnie do ponownego przyjrzenia się mojemu the best of i obok dotychczasowego lidera – "The Six Feet Under" – zmuszony jestem postawić produkcję Davida Simona i Eda Burnsa. Stonowany i długi (pięć sezonów) serial o przestępczości w Baltimore to wzór tego, jak powinno realizować się ambitne seriale, i dowód na to, że jednak kiedyś było lepiej. (Zobacz także: E. Dłużewska - All in the game)

Plusy

1. "Poniedziałkowe dzieci" Patti Smith – wielkie „dziękuję” dla Wydawnictwa Czarne za przekład tego utworu. Wspaniała książka, wspaniały początek serii! Moja lektura obowiązkowa z roku 2012.

2. "Siostra twojej siostry" Lynn Shelton – po serii takich filmów jak m.in.: "Wstyd", "Róża", "Code Blue", "W ciemności" i "Zakochani w Rzymie" czasem dobrze jest obejrzeć pozytywny, ciepły i zabawny film.

3. Nowa płyta Marii Peszek "Jezus Maria Peszek" i interaktywny projekt-teledysk "Ludzie Psy". Prócz płyty mocnej pod względem muzyki i tekstów, Maria Peszek zaprosiła fanów i antyfanów do porysowania i bazgrania po swoim ciele – trochę to zabawne, trochę straszne. Efekt do zobaczenia wkrótce, ale zapowiada się pysznie. Maria królowa Polski! (Zobacz także: T. Froszak - Jezus skreślony. Nowa płyta Marii Peszek, A. Świerk - Maria Anarchia Peszek)

A! I cieszę się jeszcze, że powstaliście.


Minusy

1. Ostatnia seria "Doktora House'a" – siódma seria była już koszmarkiem, ósma zupełnie niepotrzebna. Mimo całej sympatii do Hugh Lauriego, tym razem House był naprawdę nie do zniesienia.

2. Spalenie tęczy na Placu Zbawiciela w Warszawie. To bardziej złość niż rozczarowanie.

3. Nagroda Literacka dla Autorki Gryfia. Żeby była jasność – cieszę się, że w Polsce mamy kolejną nagrodę literacką, to bardzo ważne z wielu powodów, jednak nie rozumiem zasadności Gryfii. Wydaje mi się, że jest zaprzeczeniem tego, o co walczy, co postuluje szczecińskie środowisko feministyczne (bardzo przeze mnie cenione). Myślę, że dla równowagi i równouprawnienia (?) np. Białystok lub inne wojewódzkie miasto-bez-nagrody literackiej powinno zorganizować Nagrodą Literacką dla Autora. Co wtedy?


Odkrycia

"Sześć stóp pod ziemią" – serial wyreżyserowany długo przed 2012 rokiem – inspirujący, obrazoburczy, śmiertelnie wciągający!

Plusy

1. Legalny debiut Dwóch Sławów
Liczba płyt dostępnych w wytwórni muzycznej Embryo Nagrania nie jest zbyt imponująca. Niewielka ich ilość przekłada się jednak na wysoką jakość oferty produktowej. Na bramce obowiązuje ścisła selekcja i przeszli przez nią gracze tacy jak Zeus czy Jan Wyga (zarówno z zespołem Bakflip, jak i solowo). 10 listopada z kolei swój legalny debiut sumptem Embryo wypuścił duet Dwa Sławy. I jest to debiut znakomity. "Nie znam się, nie orientuję się" to płyta starannie wyprodukowana przez Marka Dulewicza i kapitalnie napisana przez panów Steciuka i Średzińskiego. W warstwie brzmieniowej po brzegi wypełniona funkiem i jazzem. Lirycznie jest to najlepsza rzecz w polskim rapie od "Czterech i pół" Łony i Webbera. Pełno tu niezwykle błyskotliwych point ("Chciałem grać na bębnach, ale stary zabił mój vibe. / Zobaczywszy gary w domu wrzasnął: Gary move out!"), porównań ("Lubię wycieczki autokarem i nie liczy się dystans / Byle nie siedzieć na kole jak Monika Kuszyńska") i hashtagów ("Zamiast butów wolisz browar? Jest nieźle / Od nadmiaru szpilek boli głowa, Hellraiser"). Ponadto od premiery debiutu Dwóch Sławów, linkuję do numeru tytułowego zawsze wtedy, kiedy nie chce mi się dyskutować na tzw. poważne tematy.

2. Głośne albumy polskich komiksiar
W zeszłym roku panie zdołały nieźle zamieszać w zdominowanym przez mężczyzn polskim komiksie. W samodzielnym albumie zadebiutowała Olga Wróbel, znana między innymi z bloga Odmiany Masochizmu. O "Ciemnej stronie księżyca" (wyd. Centrala), czyli komiksowym pamiętniku ciążowym, głośno było nie tylko w środowisku, ale też poza nim. O albumie wypowiadała się Olga Tokarczuk, autorka była też w związku z premierą zaproszona do programu "Dzień Dobry TVN". Szerokim echem odbiła się również premiera znakomitego komiksu "Rozmówki polsko-angielskie" (wyd. Kultura Gniewu) Agaty Wawryniuk. Agata miała okazję opowiedzieć o nim nie tylko na spotkaniach autorskich, ale również w programie "Pytanie na śniadanie". Jeśli dodamy do tego "Ogród" Agaty Bary (wyd. timof i cisi wspólnicy), antologie wypełnione komiksami stworzonymi wyłącznie przez kobiety ("Polski komiks kobiecy" wydawnictwa timof i cisi wspólnicy oraz skierowany do zagranicznego czytelnika album "Polish female comics – Double portrait", wydany przez Centralę i fundację Tranzyt), a także wypuszczony pierwotnie we Francji tom pt. "Dzieci i ludzie" Marzeny Sowy i Sandrine Revel (wyd. Centrala), wyjdzie na to, że rok 2012 w polskim komiksie należał do płci pięknej.

3. Niezmiennie wysoki poziom serialu "South Park"
Bardzo rzadko zdarza się, że serial emitowany przez szesnaście lat nie obniża poziomu. W przypadku "South Park" nie dość, że nie widać zmęczenia materiału, to jeszcze każdy kolejny sezon prezentuje się coraz lepiej. Dowodem na to jest świetny sezon szesnasty, emitowany w zeszłym roku. Począwszy od wyszydzającego tendencję władz do wprowadzania dziesiątek bzdurnych, uprzykrzających życie codzienne przepisów odcinka "Reverse Cowgirl", poprzez historię zabawiającego się w szkolnego swata Cartmana ("Cartman Finds Love"), aż po epizod pod wiele mówiącym tytułem "Obama Wins!", wyemitowany dzień [sic!] po rzeczywistej wygranej Baracka Obamy w wyborach prezydenckich. "South Park" z każdym kolejnym rokiem jest coraz lepszy, wciąż potrafi zadziwiać i wciąż bije we wszystkich bez wyjątku: tych z prawa i z lewa, w chrześcijan i w muzułmanów, w mieszkańców północy Stanów i w rednecków z południa. W oczekiwaniu na kolejny, siedemnasty sezon serialu stwierdzić można jedno: niezależnie od tego, kim jesteś, jaki jest twój styl życia, jakie masz poglądy, orientację polityczną czy seksualną, "South Park" i tak cię dopadnie. I bezlitośnie wyszydzi.


Minusy

1. Panie Kirkman, skończ już waść
W październiku bieżącego roku minie dziesięć lat od wydania pierwszego zeszytu hitowej serii "The Walking Dead" (po polsku wydawanej przez Taurus Media jako "Żywe Trupy"). We wstępie do tomu pierwszego twórca i scenarzysta serii, Robert Kirkman, pisał, że chciałby, żeby całość była niekończącą się opowieścią o zmaganiach garstki ludzi z zombie. I w tym jest problem. Mniej więcej od ósmego tomu seria zjada swój ogon. Kolejne postaci giną, ale niewiele z tego wynika, bo bez końca zastępują ich nowi bohaterowie. Drużyna łazi po postapokaliptycznym świecie pełnym gnijących jegomościów i nieświeżych niewiast, od czasu do czasu trafiając do jakiegoś azylu. Czasem jest to więzienie, czasem farma, a jeszcze innym razem osiedle jednorodzinnych domków. Niestety, nigdzie nie mogą zagrzać miejsca na dłużej, bo za każdym razem coś po drodze musi się spieprzyć. A jak się pieprzy, to znów trzeba wyruszyć w dalszą drogę. I znaleźć kolejne bezpieczne miejsce. I jest to schemat powtarzany wciąż i wciąż, i wciąż… Nuda. Nic się nie dzieje. Jak w polskim filmie. W czerwcu bieżącego roku na amerykańskim rynku pojawi się osiemnasty tom "Trupów". Ja liczę na to, że jednak Kirkman ma w planach finał swojej serii. I że na ten koniec nie będziemy musieli czekać zbyt długo.

2. Hollywood opowiadające wciąż te same historie
Wszyscy przywykliśmy do tego, że Hollywood lubi opowiadać nam wciąż i wciąż te same historie, że lubi reinterpretować, sequelować, rebootować, prequelować itd. Jeśli robi to z polotem – to dobrze. Gorzej, jeśli powtarza historie, które powtórzeń nie potrzebują. Tak jest choćby z zeszłorocznym "Niesamowitym Spider-Manem", który rebootuje historię Człowieka-Pająka. Raz więc jeszcze oglądaliśmy w nim historię dopiero co – bo w 2002 roku – opowiedzianą w "Spider-Manie" Sama Raimiego. Znów obejrzeliśmy śmierć wujka Bena, ugryzienie przez radioaktywnego pająka, kompletowanie kostiumu itd. Zbędnego remake’u doczekała się "Pamięć absolutna" – z Colinem Farrellem zamiast Arnolda Schwarzeneggera i z nadmiarem komputerowych efektów w tle. Dyskusyjną kwestią jest to, czy aby na pewno "Obcy – ósmy pasażer Nostromo" wymagał prequelu w postaci "Prometeusza" (albo raczej: czy ten film musiał być umiejscowiony w uniwersum Obcego). Plany na bieżący rok są jeszcze bardziej niepokojące. Powstać ma bowiem m.in. remake "Dirty Dancing". Trwają też prace nad rebootami "Fantastycznej Czwórki" i "Daredevila".

3. Polscy dystrybutorzy filmowi
"Seksualni, niebezpieczni" ("The Inbetweeners Movie"), "Połów szczęścia w Jemenie" ("Solmon Fishing in the Yemen"), "Kochankowie z księżyca" ("Moonrise Kingdom") czy "Zabić, jak to łatwo powiedzieć" ("Killing them softly"). To tylko kilka próbek możliwości polskich dystrybutorów filmowych, którzy od lat pokazują kinomanom, jak można zmasakrować film nawet na kilka tygodni przed premierą. A można to zrobić na wiele sposobów, na przykład: nadając produkcji absurdalny, zniechęcający polski tytuł, wrzucając wymuszony (lub kłamliwy) tagline, czy montując w Paincie plakat o walorach artystycznych obrazów Gracjana Roztockiego. Dystrybutorzy potrafią też wprowadzać widzów w błąd, obiecując im coś, czego ci na pewno nie dostaną. Temat jest na tyle szeroki, że zajmę się nim w osobnym artykule, już w najbliższy poniedziałek, na łamach Popmoderny.


Odkrycia

"Breaking Bad"
Miałem świadomość, że taki serial w ogóle istnieje, jednak wziąłem się za niego dopiero niedawno. I nie żałuję. Dawno nie widziałem tak sprawnie opowiedzianej historii: twórcy kapitalnie żonglują gatunkami (od dramatu, przez kino sensacyjne i gangsterskie, aż po thriller i czarną komedię), a postaci są świetne zagrane i ewoluują w wiarygodny sposób. Ponadto: jest to jeden z najlepiej sfotografowanych seriali, jakie widziałem. Polecam też zapoznać się z soundtrackiem. Po obejrzeniu kilku sezonów stwierdzam, że "Breaking Bad" to być może najlepsza rzecz, jaką od czasów "Deadwood" wyprodukowała amerykańska telewizja.

Plusy

1. Płyta "Piosenki po polsku" grupy Afro Kolektyw. Najlepsze obecnie rodzime teksty wreszcie zostały podane w przystępnej muzycznie formie. Płyta, która mogłaby być głosem pokolenia, gdyby tylko to pokolenie zechciało do tych tekstów dotrzeć i je zrozumieć.

2. Słynna konfrontacja reżyserki Barbary Białowąs z recenzentem Filmwebu. Pod płaszczykiem żenady kryje się tu głęboki szacunek dla współczesnego odbiorcy kultury. Coraz bardziej jesteśmy zabiegani, więc i twórców potrzebujemy takich, którzy w ciągu kilkunastu minut dobrowolnie przekonają nas, że nie warto marnować czasu na obcowanie z ich dziełami. (Zobacz także: A. Staszczak - Słowo o Barbarze Białowąs)

3. Kosmiczny skok Felixa Baumgartnera jako wydarzenie telewizyjne. Wyobrażam sobie, że w wielu miejscach świata ludzie włączyli swoje odbiorniki, zapomnieli na chwilę o tym, że nienawidzą swojego współmałżonka i razem z nim w podnieceniu obejrzeli ten cokolwiek absurdalny, acz zapierający dech, spektakl. Dla takich chwil warto mieć telewizor.


Minusy

1. Trójka jako metaradio. Pod rządami Magdy Jethon Trójka nadal jest niezłym radiem, ale coraz częściej wysyła nieznośne komunikaty o samej sobie. Słuchacz Programu III PR jest co chwila zapewniany o swojej wyjątkowości oraz o tym, że Trójka to coś więcej niż radio. A ja, przekręcając gałkę, oczekuję właśnie radia i niczego więcej.

2. 50-lecie grupy The Rolling Stones. Głoszenie, że zespół istnieje od pół wieku, jest sporym nadużyciem. Panowie ledwo się znoszą, zbierają się na koncert raz na kilka lat. Ostatnią płytę nagrali prawie osiem lat temu, co nie przeszkodziło im wydać w tym roku drugiej w ciągu dekady składanki z największymi hitami.

3. Film "Mistrz" Paula Thomasa Andersona. Nadzieje na wielkie kino rozbuchał poprzedni film reżysera, "Aż poleje się krew". Doborowa obsada dwoi się i troi, ale nie zmieni faktu, że Anderson zaproponował film naszpikowany nieprzyzwoicie prostackimi wnioskami. Taki sposób krytyki sekty scjentologicznej przypomina mi dzikie tryumfowanie po ograniu pięciolatka w szachy.


Odkrycia

Film "Rocky" Johna G. Avildsena. Każdy ma takie filmy, które oglądał wielokrotnie, ale nigdy w całości od początku do końca. U mnie był to "Rocky", który w postaci skrawków wydawał mi się banalną hollywoodzką historyjką. Tymczasem jest krwistym dramatem i jednym z wielu dowodów na to, że Amerykanie najlepsze rzeczy kręcili w latach 70. ubiegłego wieku.

Plusy

1. "Girls" ("Dziewczyny") – Lena Dunham i jej koleżanki to dla mnie bezapelacyjny hit serialowy tego roku. "Dziewczyny" są inne niż mieszkanki Wisteria Lane (za którymi skądinąd przepadam), a jednocześnie nie stają się kolejną grupą modelowych wyzwolonych przyjaciółek, które nic tylko uprawiają seks w Nowym Jorku. Serial nie proponuje kolejnej rozczarowującej rewolucji obyczajowej, nie jest też elegią na kondycję współczesnych kobiet. Główna bohaterka – Hannah – w pierwszym odcinku mówi "I think I may be the voice of my generation". Tak, dziewczyny są ironiczne, błyskotliwe i zabawne. Są też pod wieloma względami nieidealne. To jak dotąd zupełnie wystarczyło, żeby skutecznie przykuć mnie do ekranu. Czekam na ciąg dalszy. (Zobacz także: E. Drygalska - Panie i dziewczyny)

2. James Schuyler – jeden z amerykańskich pisarzy wydanych po polsku w 2012 roku (o czym wspominałam gdzie indziej), dla mnie ostatecznie największe literackie odkrycie tego roku. Wcześniej znany z pojedynczych utworów, doczekał się polskiego przekładu zarówno zachwycających wyrazistością i precyzyjnością poematów (BL), jak i niepozornej gadatliwej prozy ("Co na kolację?", W.A.B.). Wspaniałe nowości po wielu latach. Więcej o Schuylerze tutaj.

3. "Miłość" (reż. Michael Haneke) – prawdopodobnie najlepszy film tego roku. Scena, w której główny bohater poluje w swoim mieszkaniu na gołębia, niesie ze sobą więcej napięcia niż dziesiątki thrillerów razem wziętych; policzek wymierzony umierającej żonie uderza okrucieństwem, o którym trudno zapomnieć przez wiele tygodni po obejrzeniu. Przenikliwość i chłód Hanekego w ukazywaniu intymności, starości i miłości owocują filmem znakomitym, porażającym i pozwalającym sądzić, że Haneke otwiera nowy rozdział swojego kina. Przed seansem obawiałam się, że tym razem straszenie piekłem okaże się już nieznośne. Nic podobnego.


Minusy

1. Dorota Masłowska w mediach – "Kochanie, zabiłam nasze koty" było dla mnie dużym zawodem, ale aktywność pisarki w mediach okazała się jeszcze mniej atrakcyjna. Nie mam żalu, jestem rozczarowana na smutno. Więcej tutaj.

2. Björk na Open’erze – ubiegłoroczny festiwal nie był pozbawiony mało ekscytujących występów na scenie głównej (nudne The XX, letnie The Kills), ale Björk ostatecznie już przekonała mnie, że występuje, używając recenzenckiej kliszy, przede wszystkim (jeśli nie: tylko) dla wiernych fanów, którzy przepadają za jej upajaniem się własną dziwnością. Nowe aranżacje ani towarzyszący artystce chór mnie nie poruszyły, eksponowana "Biophilia" również. Minimum przyjemności, maksimum zmęczenia.

3. "How I met your mother" ("Jak poznałem waszą matkę") – w tym roku z odcinka na odcinek (i z sezonu na sezon, a zapowiedziano już dziewiąty) coraz gorzej – żarty coraz bardziej suche i wysilone, Ted jeszcze nudniejszy (kto by się spodziewał), działania pozostałych bohaterów przestaję nawet odnotowywać. Rzecz czasami ratuje Barney Stinson, ale to wystarcza co najwyżej do tego, żeby kolejny odcinek obejrzeć z przyzwyczajenia. Emocje jak przy 1000 panoramicznych. (Zobacz także: R. Knapik - Have you met Barney?)


Odkrycia

"Breaking Bad" – odkrycie po kilku latach od premiery. Sam serial miał wszelkie szanse, żeby już po pierwszym sezonie stać się nieznośną, moralizatorską i nudną pogadanką o człowieku, który przeszedł na ciemną stronę mocy. W czwartym sezonie Walter White mówi "I am the one who knocks" i wiem, że nie ma żartów.

Plusy

Brak


Minusy

1. Pezet
Był "Skyfail" Tatiany Okupnik, był Robert Biedroń śpiewający Britney w obsranych pieluchach, nowe smaczne kąski od Aldony Orłowskiej, Edyta Nawrocka, "Ona tańczy dla mnie" oraz Doda z Fokusem. Roku 2012 w polskiej muzyce nie zapamiętamy najlepiej. Jest jednak ktoś, kto, moim zdaniem, puka od spodu wszystkiego, co wyżej wymienione. Trochę rapu, trochę dubstepu i na dodatek nieśmiertelne: "Jesteś mojom supergerl, jesteś mojom ket łumen", czyli miłość według Pezeta.

2. Być jak...
Gdy w Polsce pojawia się kolejna kopia któregoś z zachodnich programów telewizyjnych (a w 2012 roku było tego sporo: "Master Chef", "X-Factor", "PPD" itd.), zawsze rodzą się porównania do ich zagranicznych odpowiedników. Nie wypadliśmy kompromitująco dwa razy w historii – wyszło nam "Najsłabsze Ogniwo" i "Super Niania", reszta to, niestety, totalna masakra. Małgorzata Rozenek a la Anthea Turner, Magda Gessler a la Gordon Ramsay, Tomasz Jacyków a la Gok oraz Horodyńska i Malinowska – Trini i Sjuzana łonabi. Ania Starmach jest już prawie polską Nigellą, trzeba ją tylko zjarać i lekko podtuczyć. W 2013 roku czekam z niecierpliwością na polską wersję "Mary Queen of the shops", gdzie w roli Mary Portas widziałbym Henrykę Bochniarz. Marzy mi się też polska wersja "How clean is your house?" (bo już cała Polska pogotowała, teraz zaczyna sprzątać), piekielna kuchnia Magdy Gessler, "Project Runway" z jury w składzie Arkadius, Minge, Woliński i Kasia Tusk. W szukaniu BFF w reality show swoich sił mogłaby spróbować Wiktoria Grycan.

3. Polskie kino.
Niestety, mogę wytypować tylko trzy żenady 2012 roku, jednak te najgorsze można wrzucić do jednej szufladki. Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że każdy polski film to słabizna, ale jak jest, każdy widzi. "Kac Wawa", "Bitwa pod Wiedniem", dramatyczny poziom polskich seriali i nader wszystko kompromitująca dyskusja Białowąs z Walkiewiczem. Mam wrażenie, że kilka naprawdę niezłych filmów, które pojawiły się w minionych miesiącach, ginie w morzu chłamu, jakie zaserwowali nam nasi producenci na przestrzeni całego roku. Wciąż czekam, aż filmowcy powiedzą mi „Sorry”. (Zobacz także: A. Staszczak - Słowo o: „Sorry filmowcy”)


Odkrycia

To beznadziejne i jest mi wstyd, ale procentowo i tak większość mojego obcowania z kulturą to tzw. guilty pleasures. Nikogo nie zdziwi więc, że odkryciem roku (nie wiem, dlaczego dopiero tego) są dla mnie piosenki Nicki Minaj, bez których wszystkie wydarzenia taneczne w moim życiu tracą sens. Oprócz bycia fanem piosenek, jestem jednak również fanem samej Nicki. Ogólnie, jeśli chodzi o Nicki Minaj, to jest obficie, kolorowe włosy, kolorowe teledyski, kolorowe życie. Napompowane usta, piersi, napompowana pupa, ekstrawaganckie makijaże. Nicki Minaj to postczłowiek, w którego fizjonomii natura i medycyna estetyczna tworzą idealne kombo. Na dodatek super jest to, że Nicki Minaj zawsze się cieszy (inna sprawa, że jej uśmiech jest jednak trochę creepy – ale też trochę rozczulający). Jest więc tak, że trochę się boję, a trochę chcę się przytulić. Na początku myślałem że istnienie tej pani to jakiś wielki trolling ze strony świata wobec mnie, zmowa amerykańskich portali plotkarskich. Teraz moje samookreślenie i tożsamość kulturowa oscyluje gdzieś między Marcinem Świetlickim, Michałem Rusinkiem, Pięknym Psem, śląskimi szlagierami, Susan Sontag, Wisławą Szymborską, Brianem Kinney i NICKI MINAJ. Właściwie każdy z tych elementów kształtuje mnie po równo. No i najważniejsze, już prawie zapomniałem o tym, że kiedyś istniała Lady Gaga, za to też jestem wdzięczny Nicki.

Plusy

1. „Smak”, „Slow”, „Monitor Magazyn”, „Zwykłe Życie”, „Chimera” i wiele innych, czyli powrót prasy drukowanej w wersji ekskluzywnej, dopieszczonej, albumowej. Bo miło, gdy literki mają porządną oprawę, gdyż fetyszyści lubią wąchać i dotykać gazety.

2. Sztuczne Fiołki na Facebooku, czyli sztuka pod strzechy! Jedyny fanpage w sposób prawdziwie niewymuszony łączący w sobie funkcję edukacyjną i rozrywkową – niewymuszony, choć sztuczny. Fiołki, oparte na niezwykle prostym koncepcie polegającym na dodawaniu postaciom z wielkich dzieł malarstwa dymków z wypowiedziami, sublimują zwulgaryzowaną codzienność Facebooka.

3. Wojciech Smarzowski, bo jakimś cudem cały czas trzyma poziom, bo kręci z Dorocińskim, i chociaż w tym roku skończy 50 lat, nadal jest określany mianem „najzdolniejszego polskiego reżysera młodego pokolenia”. Jak on to robi?!


Minusy

1. Przesunięcie premiery "Wielkiego Gatsby'ego" – trailer oficjalnie dodaję do listy ulubionych krótkich metraży. Ileż to jeszcze razy Jack White zaśpiewa mi "love is blindness, I don’t want to see", zanim ujrzę pełną wersję najnowszego obrazu Buza Luhrmanna i ostatecznie rozczaruję się tym w napięciu wyczekiwanym dziełem?

2. "Pokłosie" – bo liczyłam na mocny thriller trzymający w napięciu, wielki powrót Pasikowskiego w solidnej, dobrze skonstruowanej historii z przekonującymi bohaterami oraz rzeczową dyskusję po filmie. No niestety, dostałam masę histerycznego zamieszania wokół Macieja Stuhra. (Zobacz także: M. Major - Pokłosie obławy)

3. Natemat.pl – bo pogubiłam się w zalewie osób, które mają coś do powiedzenia. Bo jakoś nieopatrznie skojarzyłam zamysł przyświecający powstaniu portalu z rzeczowością, merytorycznością i uważnym doborem treści. Cóż, sama sobie jestem winna.


Odkrycia

"Breaking Bad" – wcześniej nie było mi dane, dopiero w tym roku zrozumiałam, jaką siłę oddziaływania może mieć solidna dawka wiedzy z dziedziny chemii oraz porządnie napisany amerykański scenariusz. Wybuchowe sezony.

Plusy

1. A. Ginsberg, J. Kerouac "Listy" – wydany pod koniec 2012 zbiór korespondencji rzutem na taśmę wskoczył do mojego zestawienia, więcej na ten temat tutaj.

2. "Sherlock" (sezon drugi) – serial BBC, którego produkcja rozpoczęła się w 2010 roku, to tylko jeden z licznych dowodów zainteresowania, jakim cieszy się ostatnimi laty ekscentryk z Baker Street. Do tej pory postać funkcjonowała w popkulturze jako mądrala w głupiej czapce, psychologicznej głębi nie dodały mu również produkcje Guya Ritchiego (na szczęście pozbawiając Sherlocka nakrycia głowy). Uwspółcześnione przygody Holmesa nie żenują, przeciwnie: Cumberbatch w roli tytułowej nie jest tak usilnie pyszałkowaty jak Robert Downey Jr., a jego relacja z Watsonem (świetny Martin Freeman) wykracza poza sitcomowe standardy.

3. M. Haneke "Miłość" – uwaga, będzie konfesyjnie: mieliśmy zamiar napisać o tym filmie tekst, po seansie uznaliśmy jednak zgodnie, że nie ma to szczególnego sensu wobec tego, co zobaczyliśmy. Polecam przekonać się naocznie.


Minusy

1. Ekranizacja "W drodze" J. Kerouaca – wbrew temu, co często mówi się na temat najsłynniejszej powieści amerykańskiego pisarza, jest ona czymś dużo więcej niż historią kilku osób, które na przemian łapią stopa i palą crack. Niestety, z filmu Salesa to nie wynika. I nie chodzi nawet o nieszczęsną Kristen Stewart, która tutaj nie jest wcale najgorsza. Chodzi o to, że poza kilkoma ładnymi ujęciami i niezłą muzyką nie ma tutaj NIC (choć Kerouac, znany z fascynacji religiami Wschodu, uznałby pewnie, że rzeczywistość i tak nie istnieje, więc nie ma o czym mówić). (Zobacz także: L. Dulian, M. Witkowski - Dwugłos: „W drodze”)

2. Dorota Masłowska "Kochanie, zabiłam nasze koty" – swoją opinię na ten temat wyraziłem już w bardziej obszerny sposób tutaj, dodam tylko, że jeśli w taki sposób ma wyglądać literackie dojrzewanie, to wolę czytać samych młodych gniewnych literatury.

3. Jack White "Blunderbuss" – mediom w rodzaju „New Musical Express” wystarczyłoby pewnie, żeby lider The Raconteurs zarejestrował odgłosy swojego procesu trawiennego – z marszu okrzyknęliby taki album „eksperymentalną płytą roku”. Nie sposób się jednak oprzeć wrażeniu, że "Blunderbuss" jest po prostu odgrzewanym daniem złożonym z kilku średnich utworów, w których White daje upust swojej fascynacji spuścizną amerykańskiej muzyki. Sytuacji nie ratuje nawet niezły "Sixteen Saltines" (teledysk!), który nie jest niczym, czego nie znalibyśmy z płyt The White Stripes.


Odkrycia

Wes Anderson "The Royal Tenenbaums" – reżyser nie jest najwyraźniej ulubieńcem polskich dystrybutorów – wymieniony przeze mnie film funkcjonował u nas jako "Genialny klan", natomiast najnowsza produkcja Andersona, "Moonrise Kingdom", weszła na polskie ekrany jako "Kochankowie z Księżyca". Mimo potwornego polskiego tytułu, "Royal Tenenbaums" mówi samo za siebie. Anderson to człowiek obdarzony wrażliwością wizualną, która została mocno zainfekowana przez komiksy i kreskówki, postaci, które pozornie wydają się papierowe (niemal jednakowy ubiór we wszystkich scenach, nieodłączne atrybuty itd.), okazują się wewnętrznie „połamane” i skonstruowane w bardzo misterny sposób, a efekt wzmacniają świetne zdjęcia i sarkastyczny humor.